czwartek, 15 kwietnia 2010

Dżemik dziadka Jacka...



Zważywszy na wszechnarodową żałobę, nie publikuję tego postu wtedy, kiedy chciałam pierwotnie (16.o4.2010r.), a kilka dni później. Chociaż nie ma wiele śmiesznego w słoiku z pleśniejącym dżemem, to w Janie Marii Poszepszyńskim, któremu ośmieliłam się zadedykować ten post, jest już całkiem sporo. On to bowiem, moim zdaniem, jest najznamienitszym w dramacie krótkiej formy wielbicielem dżemu w każdej postaci (łącznie z dżemem pod postacią maści na szczury :) Jeśli masz wątpliwości lub - co gorsza - masz pewność, że nie znasz zacnej osoby dziadka Jacka, zmień to:

http://wenna20.wrzuta.pl/audio/0RfSe3YQKph/rodzina_poszepszynskich-_seans_spirytystyczny

Ach, a co do dżemu, był z czarnej porzeczki (czy tam owoców leśnych). I był dobry. A pleśń w nim wyhodowana zrobiła takie "puff" (onomatopeja), gdy otworzyłam słoik (bo to była taka proszkowa pleśń).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz